Czasy wojenne, jak żadne, zmuszały polskich astronomów, do szukania nieszablonowych rozwiązań.
Po wojnie, we Wrocławiu, zaczynając wszystko praktycznie od nowa, podjęli ryzyko i odeszli od utartych standardów. Połączyli XIX w. lunety Repsolda, z najnowocześniejszymi wówczas detektorami światła. W ten sposób przecierali nowy szlak w badaniach zmian jasności gwiazd oraz zapewnili wiekowym już instrumentom pracę na długie dekady.
Prof. Eugeniusz Rybka pisał wprost i szczerze w swoich dziennikach, że kochając nauki ścisłe, wybrał astronomię obserwacyjną, gdyż nie miał szczególnych zdolności matematycznych. O jego wyborze miał zdecydować także brak dużej konkurencji, jako, że wówczas w obserwatoriach dominowała astronomia klasyczna, mało popularna wśród studentów i nieco zmurszała, której zadania nie zmieniły się wiele od czasów Kopernika. Na pewno posiadał wyjątkowe zdolności organizacyjne, co z łatwością potwierdzą astronomowie trzech uniwersytetów. Do dziś został po nim trwały ślad w obserwatoriach we Lwowie, Wrocławiu i Krakowie. W każdym w tych ośrodków był wieloletnim dyrektorem i w każdym wytyczył nowe ścieżki rozwoju, które zapewniły im optymalne funkcjonowanie na długie dekady. Ważny przełom na jego własnej drodze naukowej nastąpił, gdy jako młody asystent na Uniwersytecie Warszawskim, wyjechał w 1930 roku, na stypendium do holenderskiej Lejdy, gdzie pod kierunkiem Ejnara Herzsprunga zapoznał się z techniką pomiaru jasności gwiazd, opartą na szczegółowej analizie zdjęć nieba. Wtedy postanowił odejść od zagadnień astronomii klasycznej na rzecz astrofizyki obserwacyjnej. Podstawą tej względnie wtedy nowej dziedziny astronomii, były pomiary fotowizualne i fotograficzne obiektów nieba, właściwie w Polsce jeszcze nieznane. Chciał zorganizować podobne badania w Warszawie, jednak jego plany się zmieniły, gdy dowiedział się, że zwolniona została katedra astronomii na Uniwerystecie Lwowskim. W 1932 roku przenosi się do Lwowa i tam zaszczepia nowe ideę, dzięki czemu specjalnością lwowskich astronomów, stały się pomiary jasności gwiazd, z nieśmiałymi próbami w kierunku astrofizyki.
|
Prof. Eugeniusz Rybka w Krakowie przy chronokinematografie. Było to wynalezione w Krakowie, pierwsze urządzenie za pomocą którego udało się zarejestrować przebieg całkowitego zaćmienia Słońca |
Z kolei w 1945 roku los rzuca prof. Rybkę i jego współpracowników do zniszczonego Wrocławia. Praktycznie jedyny program badawczy, jaki mogło podjąć obserwatorium wrocławskie zaraz po wojnie, opierał się na instrumentarium astronomii klasycznej. W dobrym stanie przetrwały wojnę tylko koło wertykalne i instrumenty przejściowe. Chcąc nie chcąc, astronomowie przystąpili do opracowywania, wspólnie z astronomami radzieckimi, obszernego katalogu, gdzie głównym zadaniem było wyznaczanie współrzędnych słabych gwiazd. Nie zrezygnowano jednak całkiem z astrofizyki. Zanim dwie, duże lunety Repsolda zostały przystosowane do prowadzenia nowoczesnych obserwacji, pracowano na wypożyczonych jeszcze we Lwowie z obserwatorium w Lejdzie kliszach fotograficznych. Prace polegały na porównywaniu obrazów gwiazd ze zdjęć tego samego wycinka nieba, ale wykonanych w różnym czasie i na szukaniu różnic. Powyższa metoda fotowizualna, znana Rybce jeszcze z czasów warszawskich, pozwoliła odnaleźć we Wrocławiu 10 nieznanych wcześniej, gwiazd zmiennych.
Od lewej dr Antoni Opolski i prof. Eugeniusz Rybka wraz ze współpracownikami. Zdjęcie wykonane przy teodolicie Wild T4, na tarasie obserwatorium we Wrocławiu, lata 50. XX w. |
Prof. Rybka największą szanse wrocławskiego obserwatorium upatrywał w przejściu na znacznie bardziej wyrafinowaną metodę fotoelektryczną pomiaru zmian jasności gwiazd. To były czasy, gdy niektórzy obserwatorzy spędzali więcej godzin nocnych przy mierniku natężenia prądu, niż przy teleskopie. Korzystano z tego, że światło gwiazdy o odpowiedniej energii, może wybić z oświetlanej powierzchni elektrony, czyli wzbudzić prąd elektryczny. Pomiar zmian natężenia wyindukowanego w ten sposób prądu, pozwalał badać zmiany jasności gwiazdy z bardzo dużą dokładnością, nieosiągalną innymi metodami. Teleskop miał tu tylko za zadanie zebrać odpowiednią ilość światła, ważniejszy stawał się umieszczony w jego ognisku fotopowielacz, niewielki element włączony w obwód elektryczny razem z miernikiem. Był to prawdziwie światowy hit tamtych czasów, szczyt techniki pomiarowej nie tylko w astronomii. Fotopowielacz to protoplasta dzisiejszych matryc cyfrowych, a w tamtych czasach najważniejszy element fotometru fotoelektrycznego.
Prof. Rybka przy lunecie Repsolda z Parku Szczytnickiego, wyposażonej w fotometr fotoelektryczny. Odczytuje położenie osi teleskopu z koła godzinnego i deklinacyjnego. Lata 50. XX wieku. |
W 1949 roku, kolejny raz w swojej karierze, prof. Rybka wyjeżdza do Lejdy, tym razem, aby zapoznać się z techniką fotoelektryczną. Od razu zamówił tam dwa identyczne fotometry, jeden miał trafić do Wrocławia, a drugi do Białkowa. W 1950 roku pierwszy z nich został zamocowany w ognisku lunety Repsolda z Parku Szczytnickiego. Z lunetą z Białkowa było więcej problemów. Kopia zniszczonego obiektywu, wykonana w jeleniogórskiej Państwowej Wytwórni Optycznej dawała obrazy złej jakości. Rozpoczęcie obserwacji opóźniło się o rok. W końcu, w 1952 roku, luneta doczekała się nowego, dobrego obiektywu 25cm. Stary Repsold znów był największym teleskopem dostępnym dla obserwacji, a po zamocowaniu fotometru, służył z powodzeniem jeszcze przez kolejne dwie dekady. Już w 1953 roku obserwatorium wrocławskie mogło z dumą zaprosić do Białkowa astronomów z całej Polski, na pierwsze sympozjum astrofizyczne.
Uczestnicy sympozjum astrofizycznego w Białkowie w 1953 roku. Najbliżej kopuły z lunetą Repsolda stoją doc. Kazimierz Kordylewski, odpowiedzialny za przywrócenie teleskopu do życia oraz dr. Tadeusz Jarzębowski, który zamontował do niego nowoczesny fotometr. |
Oba fotometry fotoelektryczne zostały skonstruowane przez A.A. Disco w warsztacie Obserwatorium w Lejdzie. Sercem każdego był fotopowielacz IP21. Pomiaru prądu wzbudzonego przez światło padające na fotopowielacz dokonywano za pomocą galwanometru lusterkowego amerykańskiej firmy Northrup Leeds. Do dyspozycji astronomów były dwa filtry, niebieski i żółty, marki Corning Glass. Fotometry z zewnątrz wyglądały nieco topornie, ponieważ fotopowielacz musiał był zamknięty w szczelnej i pojemnej obudowie, chroniącej czułą aparaturę przed zmianami temperatury. Techniczną stroną ich funkcjonowania zajmował się Tadeusz Jarzębowski, jeden z pierwszych powojennych absolwentów astronomii. To jemu udało się połączyć wiekowe, by nie powiedzieć muzealne lunety z nowoczesnymi fotometrami, czyniąc z nich konkurencję dla najlepszych placówek na świecie.
Po lewej schemat wrocławskiego fotometru z publikacji "Standard Two-Color Magnitudes of 38 Stars..." E. Rybka, Acta Astronomica, 1957. Po prawej element centralny schematu, czyli fotopowielacz IP21. Światło z lunety Repsolda wpadało z lewej strony przez specjalną przesłonę. |
Obserwacje fotoelektryczne wymagały bezkompromisowego podejścia do warunków atmosferycznych. Niebo musiało być bardzo czyste, bez najmniejszych śladów chmur, bo w wąskiej diafragmie była tylko jedna gwiazda i tylko jej fotonom często poświęcano cały czas obserwacyjny. Obserwator musiał mieć pewność, że rejestrowane zmiany natężenia prądu wynikają z fizycznej zmienności gwiazdy, a nie z wędrówki nawet bardzo cienkiej warstwy chmur między gwiazdą, a detektorem. Z pomijaniem wielu nocy, najtrudniej było pogodzić się astronomom starej daty. Nestor polskich astronomów, prof. Tadeusz Banachiewicz, w 1933 roku odwiedził niespodziewanie nocą obserwatorium we Lwowie. Był zgorszony faktem, że mimo tylko lekkich cirrusów na niebie, nikt nie prowadził obserwacji. Nie było programu zastępczego dla fotometrii, nikt już we Lwowie nie chciał zajmować się astronomią klasyczną, za sprawą Rybki skończyła się właśnie pewna epoka.
Prof. Rybka przy fotometrze. Po prawej stronie okular (szerszy i krótszy) oraz wizjer. Pierwszy służył do ustawiania teleskopu na gwiazde, a drugi pozwalał kontrolować obraz gwiazdy w diafragmie, lata 50. XX w. |
Eugeniusz Rybka miał jeszcze jeden powód, aby przed wojną przenieść się z Warszawy do Lwowa. W stołecznym obserwatorium o instrumenty dbano do tego stopnia, że istniały nawet przepisy dotyczące tempa kroków i wykonywania zwrotów przez człowieka niosącego chronometr. Student niosący czy to okular teleskopu czy kasetę z kliszą stawał się najwyższym rangą pracownikiem, profesorowie ustępowali mu miejsca i otwierali drzwi. W tak nastawionym środowisku Rybka miał nieszczęscie przewrócić się, schodząc po schodach z chronometrem. Skutkiem tego stracił dobrą opinię i pozostanie w Warszawie było dla niego raczej kłopotliwe. Echo tych wydarzeń wróciło w latach 50., gdy pod okiem prof. Rybki, odbywał praktykę studencką we Wrocławiu Wojciech Dziembowski. Zachwiał się i upuścił przy profesorze drogocenny fotometr fotoelektryczny, istotnie go uszkadzając. Zaskakująco łagodna reakcja prof. Rybki bardzo go zdziwiła, a jej powody zrozumiał dopiero po latach, gdy jako pracownik obserwatorium warszawskiego poznał historię z chronometrem. Wojciech Dziembowski, obecnie profesor, jest znanym na świecie i cenionym astrofizykiem gwiazdowym (teoretykiem!). Natomiast astronomowie wrocławscy w latach 50. wspieli się na wyżyny światowej elity astrofizyków - obserwatorów, co pokażę już przy następnej okazji.
Galwanometr, czyli miernik prądu, firmy Northrup Leeds. Zamiast wskazówki, która odchylałaby się wskazując wartość prądu na podziałce, zastosowano płaskie, skrętne lusterko. |
Prof. Rybka odczytuje wynik pomiaru prądu z podziałki na listwie, zamocowanej dwa metry od galwanometru. Ruchome lusterko miernika puszczało "zajączka", którego dokładne położenie należało ustalić na skali. To rozwiązanie znacząco zwiekszało dokładność pomiaru zmian natężenia prądu w trakcie obserwacji, a co za tym idzie pozwalało lepiej poznać zmiany jasności gwiazdy w ciągu nocy. Każdy pomiar musiał być uzupełniony o czas. Służył do tego chronometr wiszący przy ścianie. |