Kazimierz Kordylewski to w historii polskiej astronomii osobowość absolutnie wyjątkowa.
Krakowianin, odkrywca pyłowych księżyców Ziemi. Pierwszy polski astronom, po Mikołaju Koperniku, który w tak dużym stopniu przyczynił się do zrewidowania naszej wiedzy o Układzie Słonecznym. Również pierwszy astronom, który zaraz po wojnie dotarł do lunety Repsolda w Białkowie. Ocalił go dla obserwacji astronomicznych, podobnie jak całe obserwatorium wrocławskie, w stylu, który większość z nas zna tylko z powieści sensacyjnych lub filmów akcji. Luneta Repsolda to jeden z dwóch "jego" teleskopów, które znajdują się obecnie w Parku Astronomicznym we Fromborku.
Astronomowie niemieccy opuścili obserwatorium z Parku Szczytnickiego we Wrocławiu na początku 1945 roku, w trakcie oblężenia miasta przez aliantów. W ostatnich miesiącach wojny wojska niemieckie urządziły w nim warsztat naprawy broni. Po kapitulacji Wrocławia i przejęciu terenu przez Rosjan, okazało się, że budynki obserwatorium są w stosunkowo dobrym stanie w porównaniu z ogólnym obrazem zniszczeń w mieście. Duża część Festung Breslau, zwłaszcza w pobliżu centrum, obrócona została w ruinę, głównie wskutek bombardowań i pożarów. Całkowicie zdewastowany został główny budynek Uniwersytetu Wrocławskiego i w takim stanie przejęła go w maju 1945 roku grupa polskich naukowców - repatriantów ze Lwowa. Wśród gruzów trudno było znaleźć miejsce nadające się do zamieszkania, nie mówiąc o sali wykładowej dla kilkudziesięciu studentów. Jednak już pięć miesięcy później na wrocławskiej uczelni odbył się pierwszy wykład. Było to możliwe, w dużej mierze dzięki ogromnej determinacji pierwszego rektora Uniwersytetu Wrocławskiego, botanika, prof. Stanisława Kulczyńskiego. Do 1941 roku był rektorem Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, ale zrzekł się funkcji w akcie sprzeciwu wobec rosnących nastrojów antysemickich. Do końca wojny zajmował sie tajnym nauczaniem na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.
Zniszczony gmach Uniwersytetu Wrocławskiego, 1945 rok |
O dziwo trudniej było przywrócić jakiekolwiek funkcjonowanie obserwatorium. Miejscowe dowództwo wojsk radzieckich urządziło na jego terenie koszary, będąc przekonane, że w przeszłości był tu jedynie niemiecki obiekt wojskowy. Nie reagowało na oficjalne pisma władz naczelnych, polecające przekazać ten teren uniwersytetowi. Sprawy nabrały rozpędu dopiero pod koniec sierpnia 1945 roku, a zdecydował przypadek. Kuczyński wyjechał do Warszawy i na korytarzu ministerstwa, w tłumie interesantów spotkał dwóch znajomych astronomów z Krakowa, prof. Tadeusza Banachiewicza i doc. Kazimierza Kordylewskiego. Dostało im się, jako przedstawicielom środowiska, za brak dostatecznego zainteresowania astronomów obserwatorium wrocławskim. Kuczyński w emocjonalnych słowach dał do zrozumienia, że tylko szybka reakcja uchroni to miejsce przed dalszą dewastacją i splądrowaniem. Banachiewicz i Kordylewski do tej pory przekonani, że obserwatorium jest już w polskich rękach, postanawiają działać. Po krótkiej naradzie podejmują decyzję, że Kordylewski musi jak najszybciej wyruszyć do Wrocławia.
Główny budynek wrocławskiego obserwatorium od strony ul. Kopernika, widok powojenny |
Już 1 września Kazimierz Kordylewski wraz z żoną Jadwigą trafiają do Wrocławia. W bibliotece uniwersyteckiej zastają rektora Kuczyńskiego, zdumionego i uradowanego z powodu ich szybkiego przyjazdu. Dostają od niego odpowiednie dokumenty oraz garść informacji, które uświadamiają im jakie karkołomne zadanie ich czeka. Następnego dnia potwierdziło się, że przed wejściem na teren obserwatorium zorganizowano posterunek wojskowy, który cywilów traktuje jak powietrze. Nie było innej możliwości, żeby dostać się do środka, jak tylko pod okiem nieprzyjaznych żołnierzy, więc Jadwiga Kordylewska próbowała jakoś odwrócić ich uwagę. W tym czasie jej mąż wyskoczył zza krzaków i w pełnym brawury pędzie minął żołnierza tuż za jego plecami. Udało mu się dobiec do głównego budynku obserwatorium, gdzie spotkał znajomego oficera, poznanego jeszcze w Krakowie. W taki to niezwykły sposób zaczęto organizować polski ośrodek astronomiczny we Wrocławiu.
Jadwiga, Kazimierz i Jurek Kordylewscy przy samochodzie marki Fiat, z arch. prof. Jerzego Kordylewskiego |
Kordylewski przeglądając dokumenty obserwatorium, zdał sobie sprawę, że przed wojną, w odległym o 50km Białkowie, istniała filia obserwatorium z cennym wyposażeniem. Postanowił przejąć to miejsce w imieniu władz uniwersytetu. Dostał od prof. Kuczyńskiego samochód, dwóch studentów z bronią i ruszyli w drogę pełną niebezpieczeństw. Okazało się, że przejęcie terenów w Białkowie było dużo prostsze, niż dotarcie na miejsce. Obecny na miejscu oficer radziecki był życzliwy i szybko udało się zabezpieczyć cały zastany dobytek dla potrzeb przyszłych obserwacji. Budynki w Białkowie unikneły poważniejszych uszkodzeń. Zrujnowane było głównie umeblowanie, a na dziedzińcu zastano nadpalony stos książek. Podobnie jak we Wrocławiu, najbardziej ucierpiały instrumenty, zwłaszcza ich części optyczne jako najbardziej wrażliwe na uszkodzenie. Pod nienaruszoną kopułą stała luneta Repsolda, niestety z jej obiektywu zostały tylko kawałki szkła leżące na podłodze, przepadło również całe dołączone do niej urządzenie naukowe. Teleskop w tym stanie nie nadawał się do obserwacji.
Kazimierz Kordylewski zapuścił brodę, bo podczas okupacji przez jakiś czas musiał się ukrywać |
Te same pobudki, które przywiodły Kordylewskiego do Białkowa, kazały mu wcześniej ocalić zabytkowe instrumenty obserwacyjne Uniwersytetu Jagiellońskiego. Najcenniejsze średniowieczne astrolabia, w tym arabskie z XI wieku, postanowił zakopać w piwnicy krakowskiego obserwatorium. Przezornie nad miejscem ukrycia, a pod cienką warstwą ziemi zostawił kilka butelek dobrego wina domowej roboty. Miał nadzieję, że Niemcy zadowolą się winem i przestaną penetrować piwnicę w poszukiwaniu czegoś więcej. Na szczęście kryjówka pozostała nietknięta do końca wojny. W 1944 roku, wobec groźby wywiezienia do Niemiec, sam musiał się ukrywać. Spędził miesiąc koczując we własnym ogrodzie pod Krakowem.
Kazimierz Kordylewski z synem Jerzym, okres powojenny |
Kordylewski całe życie zwykł mawiać, że astronom przede wszystkim musi twardo stąpać po ziemi. Ta dewiza musiała mu również przyświecać, gdy nadszedł czas powrotu z Białkowa między zgliszcza dymiącego jeszcze miejscami Wrocławia. Przed wyjazdem poprosił radzieckiego oficera, aby znalazł mu krowę, a on zawiezie ją do cierpiącego wszelkie niedostatki miasta. Żołnierz z miejsca nabrał dystansu i zaczął się chować za przepisami, ale Kordylewski wiedział jak go przekonać. Jeszcze we Wrocławiu kupił za swój pilśniowy kapelusz akordeon i ten akordeon miał ze sobą. To był instrument, który wtedy w Białkowie mógł zrobić większe wrażenie, niż jakikolwiek astronomiczny. I rzeczywiście, jak oficer go zobaczył, jak na nim zagrał, to jego rosyjska dusza ożywiła się i za nic w świecie nie chciał się z nim rozstać. Targ poszedł gładko, sołdat wyważył drzwi od obory i wyprowadził krowę. Z drzwi zrobiono rampę po której zwierzę trafiło do ciężarówki. Dodatkowy pasażer nie miał papierów, więc trzeba było krowę okryć płachtą i w konspiracji zawieźć do Wroclawia. Na placu Grunwaldzkim nie zatrzymali się na posterunku kontrolnym i szybko pojechali do obserwatorium, gdzie znalazło się miejsce w blaszanym garażu. W tajemnicy zanoszono tam trawę koszoną wokół obserwatorium, zaś wynoszono mleko, przeznaczone dla dzieci pracowników uniwersytetu.
Ekipa Zakładu Aparatów Naukowych przy Uniwersytecie Jagiellońskim. Od lewej inż. Czesław Jarosz, doc. Kazimierz Kordylewski i prof. Eugeniusz Rybka, lata 60. XX wieku |
W październiku 1945 roku, w ramach akcji przenoszenia pracowników lwowskiego Uniwersytetu Jana Kazimierza, przyjechał wreszcie do Wrocławia prof. Eugeniusz Rybka i z miejsca objął funkcję dyrektora obserwatorium. Kordylewski oddawał ośrodek wrocławski w najlepsze ręce, ale nie rozstał się całkowicie z jego instrumentarium. Astronomowie polscy, zajmowali się we Lwowie przede wszystkim obserwacjami, więc początkowy wysiłek w nowym miejscu został skierowany na uruchomienie zastanych teleskopów. Jednak stan aparatury wrocławskiej nie rokował wielkich nadziei na szybkie wznowienie obserwacji. Zdewastowany montaż lunety Repsolda z Białkowa trzeba było poddać gruntownej renowacji, brakowało też soczewki obiektywu. Tymczasem w Krakowie wznowił pracę Zakład Aparatów Naukowych, funkcjonujący od 1933 roku, zaawansowany warsztat mechaniczny, zorganizowany i prowadzony przez Kordylewskiego, w ramach niezależnego instytutu. Luneta Repsolda trafiła do Krakowa, gdzie uczyniono ją zdatną do pracy. Została zaopatrzona w prowizoryczny obiektyw, wykonany w Jeleniogórskiej Wytwórni Optycznej i w 1949 roku wróciła do kopuły w Białkowie.
Kazimierz Kordylewski z teleskopem zbudowanym specjalnie dla niego w warsztacie obserwatorium UJ. Zdjęcie wykonane podczas wyprawy na Ocean Indyjski, w poszukiwaniu księżyców pyłowych, 1966 rok |
W 1951 roku doskonale funkcjonujący i przynoszący zyski Zakład został wchłonięty przez Uniwersytet Jagielloński. Powody były typowe dla tamtych czasów, w niektórych kręgach zarzucano Kordylewskiemu zbytnie odejście od partyjnych idei ku znienawidzonemu kapitalizmowi i trzeba było to ukrócić. Astronom szedł pod prąd tylko dlatego, że wykorzystywał wrodzony talent kupiecki, połączony z sumiennością, uczciwością i umiejętnością zjednywania sobie ludzi. Jego ojciec przed I wojną prowadził elegancki sklep z obuwiem w Poznaniu, a on sam, podczas okupacji musiał zająć się dodatkowo handlem, żeby utrzymać liczną rodzinę. Siermiężne czasy komunizmu nie zmieniły jego przekonań, a uniwersytecki warsztat nie stracił renomy. To tu w 1957 roku powstał ulubiony teleskop astronoma, który towarzyszył mu podczas wyprawy naukowej na Ocean Indyjski. Na szerokich wodach i przede wszystkim pod niezwykle ciemnym niebem Kordylewski kontynuował badania, za sprawą których poznał go cały świat. Po jego śmierci w 1981 roku, teleskop trafił do Obserwatorium na Górze Żurawiej pod Fromborkiem i służył jako instrument dydaktyczny w ramach obozów astronomicznych, rozgłaszanych pod nazwą "Wakacje w Planetarium". Duch Kordylewskiego mógł krążyć gdzieś w pobliżu, gdy dwoje fromborskich astronomów, Edyta i Andrzej Pilscy, w niełatwych czasach, z powodzeniem przekonywało do astronomii utalentowanych, młodych ludzi z całej Polski.
Teleskop Kordylewskiego w Obserwatorium na Żurawiej Górze pod Fromborkiem, obecnie Park Astronomiczny Muzeum Mikołaja Kopernika |